1. Home
  2. Docs
  3. FINIDRAK 03/2025
  4. Wiwiad
  5. Tutaj jestem u siebie

Tutaj jestem u siebie

Tekst: Maryla Adamčíková, Pavel Mrkva | Foto: Lukáš Duspiva

W dzisiejszym wywiadzie swoje wieloletnie doświadczenia osobiste i motywację do pracy opisuje pan Pavel Mrkva, który otwarcie przyznaje, że miał tendencję do rezygnacji z pracy z powodu wypalenia zawodowego i potrzeby zmiany w życiu zawodowym. Jednak oferta elastycznej pracy na innej maszynie i możliwość szkolenia nowicjuszy na dotychczasowej maszynie dały mu nowy impuls.

Pan Pavel, motocyklista z krwi i kości, podkreśla, że praca jest częścią życia i stara się ją wykonywać sumiennie. Ciekawi Cię, gdzie i z kim lubi podróżować?

Panie Pavle, obecnie pracuje Pan w FINIDRze w budynku B, jak go nazywamy, nad rzeką. Dawna drukarnia Prochaskova była również Pana poprzednim miejscem pracy, już dwadzieścia lat temu.
Tak, zaczynałem w Cieszyńskiej drukarni, do której dołączyłem w 2005 roku, a do FINIDRu zostałem zaproszony, aby ponownie uruchomić produkcję na linii závěs 4, gdzie nie udawało się przeszkolić nowo przybyłych pracowników.

W tym czasie pracowałem już od kilku miesięcy gdzie indziej. Kiedy Cieszyńska drukarnia kończyła działalność, rozwiązałem umowę o pracę, ale ludzie, którzy mnie znali, polecili mnie i podczas pracy szkoliłem jednocześnie operatorów maszyn w FINIDRze B.

To było coś bliskiego Pana sercu?
Kiedy opuszczałem Cieszyńską, naprawdę uroniłem łzę, a kiedy ktoś z FINIDRu poprosił mnie, żebym szkolił tam ludzi, bardzo mi się to spodobało. Ponadto oferta szkolenia w FINIDRze B obejmowała poranne zmiany. Oferta przejścia z Cieszyńskiej do FINIDRu wiązała się z przejściem na dwunastogodzinne zmiany, dwa dni pracy i dwa dni wolnego, co było dla mnie wówczas nie do pomyślenia, ponieważ miałem małego syna, a żona również pracowała na zmiany. Dlatego nie podjąłem tej pracy. Ale teraz, jeśli chodzi o życie rodzinne, ustalone zmiany są już łatwiejsze do zniesienia.

Co skłoniło Pana, Panie Pavle, do powrotu do poligrafii?
Chociaż pierwotnie jestem wykwalifikowanym kucharzem i kelnerem, bardziej pociągała mnie sama praca, a także wynagrodzenie było bardziej interesujące.

W ramach restartu zacząłem też pracować na linii závěs 3 w FINIDRze A. Maszyna jest nowocześniejsza, nowsza, więc się na niej uczyłem. Pierwotnym zamysłem było to, że w razie braków w obsłudze maszyny ja będę zastępował. Jednak po około trzech miesiącach potrzebowali mnie na linii závěs 4 w budynku B, więc przeniosłem się do Finidru B. Zwykle produkcja odbywa się na dwie zmiany, ale w okresie świątecznym pracuje się na trzy, a nawet cztery zmiany i z tego powodu chcieli mnie tutaj z powrotem.

Jak się Pan czuje w miejscu, w którym kiedyś rozpoczynał Pan swoją karierę zawodową?
Jestem w domu, tak bym to nazwał.

Jestem przyzwyczajony do tego środowiska i czuję się tu dobrze. Lepiej mi się pracuje w budynku B. Przez ostatnie pół roku pracowałem zarówno przy zawieszaniu, jak i przy klejeniu. Potrzebowali tu osoby, która będzie elastyczna i w razie potrzeby będzie mogła pracować zarówno przy zawieszaniu, jak i na linii produkcyjnej.

Ale prawdę mówiąc, rok temu miałem ochotę rzucić tę pracę. Znów byłem jak w kołowrotku i po powrocie zacząłem odczuwać wypalenie zawodowe. Nie dlatego, że FINIDR jest zły. Uważam, że każdy człowiek powinien przynajmniej raz w życiu zmienić zawód. I ta zmiana mnie kusiła. Chciałem zostać maszynistą, ale niestety nie udało mi się to. 

Nowym impulsem w FINIDRze była dla mnie właśnie oferta pracy na linii produkcyjnej i obecnie bardziej mi się tam podoba. Chciałbym tym zainspirować innych. Nie chodziło mi o ostateczne odejście, ale o możliwość nauczenia się czegoś nowego. Szczerze mówiąc, jestem za to wdzięczny również Martinowi Raiskubowi, który tutaj, w FINIDRze B, obserwuje, umacnia i rozwiązuje relacje międzyludzkie. To on ma pomysły. Zauważył, że Pavel nie czuje się tu dobrze i postanowił coś z tym zrobić. Od początku jest tu właściwą osobą, która integruje ludzi, doradza, kieruje i wie, co i jak. I chociaż jestem dla niego, cytuję, „trudną osobą do kierowania”, wierzę, że cieszy się, że mnie tam ma.

Muszę też umieć pracować z ludźmi. Jako pracownik zespołowy sam daleko bym nie zaszedł, zespół musi funkcjonować jako całość. Doszedłem do tego dopiero w tym wieku. Kiedyś byłem raczej jak pies.

Jak poradził Pan sobie z nowym wyzwaniem?
Po ponad miesiącu rozpocząłem pracę na linii, wciąż się uczę i jeszcze długo będę się uczył. Potrzeba lat, aby zdobyć doświadczenie i stać się profesjonalistą. W tej chwili jestem tam od kwietnia tego roku. Nadal jednak uczę nowych kolegów obsługi na zawieszaniu, czasami ktoś z nich przychodzi zapytać, jak to zrobić, albo idę tam na chwilę pomóc. Ciągle tak się zmieniam, obie maszyny. Zasadniczo mam być mentorem dla nowych operatorów na zawieszaniu, mam pomagać i doskonalić. Podoba mi się ta różnorodność.

Co natomiast Pana hamuje?
Rozumiem, że w tak dużej firmie konieczne jest ustalenie jasnych zasad. Niektóre zasady mi się jednak nie podobają lub uważam je za zbędne. Czasami zatrzymuje mnie na przykład wypełnianie formularzy dotyczących przestojów. Wolałbym patrzeć na wynik na koniec zmiany, co dana osoba zrobiła, a nie jak to zrobiła. Jeśli trzeba przyspieszyć, to przyspieszam, poświęcam się pracy w pełni, aby wykonać ją szybciej i poprawnie. Jednak nie wszyscy w FINIDRze są tacy jak ja.  Gdyby tak było, nie musiałoby być tak wielu zasad. Nie wszyscy chodzą do pracy, ponieważ chcą, ale ponieważ muszą. Nie jest to mój przypadek. Praca jest częścią życia i zawsze starałem się wykonywać ją dobrze i uczciwie, co przyniosło mi najwięcej w życiu, również w życiu prywatnym. Rozumiem jednak powiedzenie: „kto nie mierzy, ten nie zarządza”.

Jako przykład mogę podać, że wraz z żoną, pracując zawodowo, zdołaliśmy własnymi siłami zbudować prawie cały dom. Pochodzę z Cieszyna i od urodzenia mieszkałem tutaj na rogu, paradoksalnie nad księgarnią. Teraz mamy domek w Stříteži. Nadal jednak czuję się mieszkańcem Cieszyna, zawsze tak było.

Pavle, jakie są Pańskie zainteresowania?
Jestem motocyklistą. Kiedy jako osiemnastolatek robiłem prawo jazdy, zrobiłem je tylko na motocykl. Zaczynałem na Jawie, potem były też szybsze i mocniejsze maszyny. Miałem wysokoprężny, japoński motocykl wyścigowy. Potem jednak pojawił się związek, rodzina i motocyklizm odszedł na bok na jakieś dziesięć lat. Dwa lata temu sprawiłem sobie jednak przyjemność i ponownie kupiłem jednoślad. Teraz jeżdżę raczej dla przyjemności. Jestem typem technicznym, lubię majsterkować przy motocyklach, a nawet potrafię naprawić proste rzeczy w samochodzie w domu, sprawia mi to przyjemność. Syn ma inne zainteresowania, jak to często bywa wśród młodych ludzi, więc nie bardzo ma ochotę siedzieć ze mną w garażu. Nie oznacza to jednak, że nie kopiemy czasem piłki lub nie jeździmy całą rodziną na rowerach. Praca w ogrodzie i wokół domu jest również częścią naszego wolnego czasu.

Gdzie najczęściej jeździ Pan na motocyklu?
Najczęściej? Jak się mówi „wokół komina”. Mamy różne trasy, które pokonujemy wielokrotnie, mają one np. 200 km, przebiegają przez góry i lasy. Ostatnio byłem z bratem w Górach Rudawskich. Brat też jest motocyklistą i to on właściwie wprowadził mnie w ten świat w młodym wieku.

Jak spędził Pan lato?
W tym roku pojechałem z rodziną na wakacje do Czarnogóry, własnym samochodem, i było to trochę męczące. Plan był taki, że dojedziemy na północ Chorwacji, tam przenocujemy, a następnego dnia pojedziemy wzdłuż wybrzeża, ale z powodu korków skręciliśmy na autostradę i pojechaliśmy szybciej na południe.

Wraz z żoną nie lubimy być przywiązani do jednego miejsca – hotelu, plaży i nic więcej. Lubimy razem usiąść, przejrzeć mapy, znaleźć ładne miejsca i coś wybrać. Nie lubię stereotypowych wakacji, lubię, gdy każdego dnia dzieje się coś innego. Tegoroczne 1350 km w jedną stronę samochodem było naprawdę wyczerpujące, a jazda np. nocą przez Bośnię i Hercegowinę to naprawdę niezapomniane przeżycie. Długa ciemność, głębokie lasy i brak zabudowań w zasięgu wzroku naprawdę wywołują niepewność za kierownicą.

Jednak pojechaliśmy do Czarnogóry, ponieważ spędziliśmy tam z żoną nasze pierwsze wspólne wakacje i po trzynastu latach chcieliśmy ponownie odwiedzić to samo miejsce. Nasz hotel, który wówczas był lokalną gwiazdą, został przyćmiony przez nowoczesne hotele. Jednak przyroda nadal jest tam piękna.

Jaka jest Pana wymarzona podróż motocyklem i jaka była Pana najdłuższa wycieczka motocyklowa?
Istnieje wiele wymarzonych podróży. Jak wiadomo, wszystko zależy dziś od możliwości finansowych i czasu. Na pewno kusiłaby mnie np. „Matka wszystkich tras”, czyli Route 66 w Ameryce, albo pełna przygód wyprawa na południe, nad morze, z przyjaciółmi, z kilkoma rzeczami w kieszeni. Jednak głównym marzeniem jest zawsze powrót do domu w jednym kawałku i trzeba o tym nieustannie pamiętać. Nie mam za sobą podróży liczącej tysiące przejechanych kilometrów gdzieś po Bałkanach. Do tego bardziej nadaje się motocykl turystyczny, na którym nie będziecie tak zmęczeni podróżą. Jakość może przynieść więcej niż ilość. Tak więc nawet godzina na motorze na lokalnych trasach może oczyścić umysł tak, jak tego potrzebujecie. Nie jest tak ważny cel, ale sama podróż.

Lato już za nami i skupiamy się teraz całkowicie na sezonie świątecznym. W Finidrze B wprowadzamy nowe technologie, potrzebujemy nowych ludzi, więc trzymamy kciuki, żeby wszystko się udało.
Cieszę się, że pan Drahoš podjął decyzję dotyczącą budynku B. Doceniam to, że kontynuuje tradycję i że pomieszczenia dawnej drukarni w Cieszynie są nadal wykorzystywane do tego samego celu już od prawie 220 lat. Podoba mi się, że inwestuje i że nie jest mu to obojętne. Doceniam, że nie ma tu np. wietnamskich sprzedawców ani mieszkań. Podoba mi się to, a także to, jak prowadzi firmę jako całość.

Panie Pavle, życzę Panu i wszystkim Finidrakom powodzenia w sezonie głównym. Dziękuję za rozmowę.

 


Pavel Mrkva
znak zodiaku: Koziorożec

Co najbardziej cenię u współpracowników?
kiedy praca sprawia im przyjemność, współpraca, dobry nastrój i uśmiech

Kto jest moim wzorem?
mój ojciec, kiedy jeszcze żył… teraz sam chcę być wzorem

Co mnie potrafi zaskoczyć?
telefon z FINIDRu

Jaka jest moja wymarzona podróż motocyklem?
Route 66 w USA

Moja najdłuższa wycieczka motocyklowa to:
nie jest tak ważny cel, ale sama droga